poniedziałek, 29 września 2008

imbir i zosia

jestem przeziębiona. wczorajszy spacer z rodziną zakończył się dla mnie niezbyt dobrze. katar, kaszel i takie tam... szkoda, bo pogoda przepiękna.
siedzę dziś w domu i zajadam czosnek. pije dużo cytryna+imbir z miodem zalane gorącą wodą. super. tylko mały problem: skończył mi się imbir [świeży korzeń]. dziś rano próbowałam kupić to coś w okolicy. porażka. przeszłam wiele sklepów w promieniu 500m od mojego mieszkania i nic.
brak dobrego sklepu to druga uciążliwość tego miejsca [oprócz ruchliwej ulicy za oknem].
imbir można tu dostać w formie soku, albo suszony... to nie to samo :(

pamiętam jak kiedyś, dobrych parę lat temu poszłam na stary kleparz. chciałam kupić musztardę z dijon. pani w budce spytała "dużą?" i wręczała mi litrowy słój :)
a teraz imbir...

nie jest tak źle:)
poniżej kilka zdjęć mojej siostrzenicy, zosi z wczorajszego spaceru...


w piątek poszliśmy z bratem i resztą do klubu muzycznego, który mieści się w dawnym kinie apollo. wieki nie byłam w takim miejscu. czułam się trochę jak nie w krakowie. mała podróż w nieznane :) grała niezbyt dobra kapela. 10minut - przebojowy set i 20 przerwa. dobrze. oszczędzali słuchaczy. barmani w perukach i śmiesznych okularach nieźle się uwijali. plus dla nich :)


piątek, 26 września 2008

eindhoven

czego to holendrzy nie wymyślą... "take-a seat"
pomysł zabawny, ułatwia życie. przy okazji wygląd bez zarzutu, chociaż super-wygodne to krzesełko raczej nie jest. komfort chyba poziomie taboretu. prawdopodobnie nie pozwoli zasnąć na wykładzie.

wtorek, 23 września 2008

no comments

"1. Choćbym mówił językami ludzi i aniołów, a miłości bym nie miał, stałbym się miedzią, co dźwięczy, lub cymbałem, co brzęczy.
2. I choćbym miał proroctwo i znał tajemnice wszystkie, i miał wszelkie poznanie, i gdybym miał całą wiarę tak, iżbym góry przestawiał, a miłości bym nie miał, niczym byłbym.
3. I gdybym rozdał wszystko, co posiadam, i jeśli bym wydał ciało swoje na pastwę płomieni, a miłości bym nie miał, nic mi to nie da.
4. Miłość jest pełna cierpliwości i pełna dobroci jest miłość, nie jest zazdrosna, nie jest wyniosła, nie nadyma się [miłość].
5. Nie czyni nic nieprzystojnego, nie szuka swego, nie wpada w gniew, nie obmyśla nic złego.
6. Nie raduje się z niesprawiedliwości, ale współraduje się prawdą.
7. Wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, zawsze ma nadzieję, wszystko wytrzymuje.
8. Miłość nigdy nie ustaje. Bo czy to proroctwa - przeminą, czy to języki - zamilkną, czy to wiedza - przeminie.
9. Cząstkowe jest bowiem nasze poznanie i cząstkowe prorokowanie.
10. A gdy przyjdzie, co doskonałe, to cząstkowe przeminie.
11. Gdy byłem dziecięciem, mówiłem jak dziecię, myślałem, jak dziecię, rozumiałem, jak dziecię, gdy zaś mężem się stałem, przeminęło to, co dziecinne.
12. Albowiem teraz widzimy jak w zwierciadle, zgadując, wówczas zaś twarzą w twarz; teraz poznaję częściowo, a wówczas poznam tak, jak i zostałem poznany.
13. Teraz trwa wiara, nadzieja, miłość, te trzy, większa zaś z nich jest miłość."

1 List do Koryntian 12, 31-13,13
cytat pochodzi od pana jana.


sobota, 20 września 2008

under construction

ja bardzo lubię ten stan. :)
buduje się. dzieje się. robi się... bywa ciężko, ale potem jest pięknie!! często potrzebna jest mała demolka, coś dobudować, przebudować, zmienić, zrobić bardziej precyzyjnie, odpowiednio do potrzeb... czasem trzeba rządzić tym co jest...
we wnętrzach tego domu zastałam betoniarkę. obecnie dom już piękny i zamieszkały.

tutaj buduje się jeszcze. dach jest, ale do końca droga daleka...
tak zastałam to miejsce.
a tak ono wygladało w tym tygodniu.

wtorek, 16 września 2008

annapurna circuit II

trasa:
naprawdę warto przejść cały szlak wokół annapurny. zapewne wraz z abc [annapurna base camp]. poniżej jomsom wioski są niebywale urokliwe, las tropikalny, las rododendronów... niektórych wioskach rosną pomarańcza [jadłam je z drzewa w tatopani].
bogactwo przyrody jest zdecydowanie jedną z ważnych atrakcji tego trekingu. przepiękne są też wioski: tal, pisang, ghandruk, marpha, muktinath, o wspaniałych widokach na góry nie wspominając.

w nagłych okolicznościach można wyprawę można skrócić i zlecieć z jomsom do pokhary czy kathmandu. można też przejechać część drogi jeepem, zejść do beni z tatopani lub skrócić drogę w ghorepani.
do annapurna base camp należy odbić w tadapani [dla nas to był 17 dzień].

oto mapa mojego szlaku [kolor zielony] wraz z miejscami noclegów. na czerwono zaznaczyłam szlaki alternatywne. miejsca, w których można skrócić wędrówkę zaznaczyłam niebieską ramką.
moja podróż w zdjęciach:
kathmandu: przyleciałam z delhi 27lutego, 29 mieliśmy wyruszyć w góry. prosto z lotniska udałam się do hariego i jego biura podróży, na thamel. poznałam sandrę, 20letnią szwedkę. miała mi towarzyszyć w wyprawie. załatwienie papierów zostawiłam haremu, ja mogłam zająć się własnymi przygotowaniami.
zakupy; kupiłam jakieś polary - bardzo się przydały, czapkę i szalik, windstoper, czekolady na drogę... strułam się lekko jedzeniem w barze obok thamelu. bardzo chciałam spróbować czegoś lokalnego. tym razem mi nie wyszło :)
pierwszy dzień nie należał do zbyt miłych: wczesna pobudka, autobus, marsz zakurzoną drogą, po której co chwila przejeżdżał jakiś jeep... po nepalskim jedzeniu było mi niedobrze. kiedy dotarliśmy do miejsca przeznaczenia poczułam dużą ulgę...
nasza druga noc: syanje to było to. bardzo mi się podobało to miejsce. rzeka i wodospad usypiały nas do snu. proste warunki na kwaterze... prysznic pozostawał w sferze marzeń.
zanim dotarliśmy do tal musieliśmy pokonać chyba najbardziej strome przejście. po drodze do tal mijaliśmy bazę wojskową. to chyba gdzieś tutaj zaczęły się naprawdę fajne krajobrazy. samo tal jest położone w malowniczym rozlewisku rzeki, pomiędzy górami, rzecz jasna :). to duża wioska; szkoła, boisko... w pobliżu wioski - piękny wodospad. tutaj też pierwszy raz zobaczyłam buddyjską bramę z kamieniami i młynkami. on mani padme hum...
śniadanie w tal: chleb tybetański. bardzo smaczny i bardzo kaloryczny. rano padał deszcz. musieliśmy chwile przeczekać, ale mieliśmy na to czas. w programie średnio 5-6 godzin marszu dziennie.
w danagyu spotkaliśmy grupę dzieci. szli dać koncert w chame. wieczorem z sandrą śpiewałyśmy i tańczyłyśmy w ich pokoju. mieli z nas ogromy ubaw. pokój śmierdział niemiłosiernie, a mi kręciło się w głowie.
kolejny dzień naszej wędrówki, jakaś wioska ponad 2400mnpm - tutaj też uprawia się ziemię. ci ludzie muszą być niezniszczalni...
dzień 6. nasz pokój w chame ze wspaniałym widokiem na wschód słońca. na śniadanie tsampa- nie polecam... droga do pisang to czyste piękno :), miejsce, gdzie zatrzymaliśmy się na kawę, góry, śnieg... w pisang poszłyśmy jeszcze zobaczyć górną wioskę. kompletnie opuszczona. wszyscy wyjechali do kathmandu i pokhary. we wsi zostało ledwie kilka rodzin, starzy ludzie i paru mnichów w świątyni. siedziałam na jej stopniach i wpatrywałam się w annapurny: II i IV.
From around annapurna - day 06
z pisang do manang wybraliśmy się górna drogą. dobry wybór. ponieważ słońce świeciło bardzo mocno, a my do hotelu dotarliśmy dość wcześnie otrzymałyśmy z sandra bonus w postaci gorącego prysznica [woda podgrzewana słońcem]. w nepalu napis: ciepła woda 24 godziny na dobę nic nie znaczy; czasem nie ma prądu, czasem ciepła woda dotyczy tylko publicznych łazienek, a nie tych w pokojach, a czasem brak jej zupełnie bez powodu. trzeba się hartować.
From around annapurna - day 07
dzień 8 - dzień aklimatyzacyjny. nie poszłam na wykład o chorobie wysokościowej. rozmawiałam z ludźmi, którzy tam byli i z parą młodych lekarzy-turystów. rano wycieczka do jeziorka lodowcowego[ach te widoki!] po południu przeszła burza śnieżna.
From around annapurna - day 08
yak kharka "gangapurna guest house" - to chyba najlepsze jedzenie na trekingu. super placki, ciasto czekoladowe, dal bhat, pudding... dużo miłości chyba w to wkładają. po zachodzie słońca temperatura spadła do minus pięćset :) . rano wody w kranach brak. grzaliśmy nogi pod stołem ze specjalnym podgrzewaczem. szkoda tylko, że do ogrzewania w górach służą okoliczne rośliny. gdzieniegdzie lasy są poważnie przerzedzone.
From around annapurna - day 09
z yak kharka udaliśmy się do high camp ok.900m różnicy wysokości. zimny wiatr, burza piaskowa... do dziś nie wiem czy ból w tyle głowy, który dopadł mnie po drodze był objawem choroby wysokościwej.
w high camp zebrali się prawie wszyscy, których spotkaliśmy w ciągu ostatnich dni. była tam naprawdę fajna atmosfera. po obiedzie poszłam na spacer. jeszcze wyżej. piękny zachód słońca, potem jeszcze rozmowy do późna. ogólne podniecenie :). w nocy zimno bardzo. nie mogłyśmy spać.
From around annapurna - day 10
wyszliśmy z high camp ok. 6 rano. śniadanie: płatki owsiane i kawa. po drodze na przełęcz - lodowaty wiatr - o mało nie odmroziłam rąk. wpadłam w panikę. sandra zamieniła się ze mną rękawiczkami. pomogło. zostałam uratowana. :) przydały się lekcje jogi. krótki kurs oddychania, który zrobiła mi ewa w singapurze. podchodząc oddychałam głęboko, z przepony, raczej przez nos, co przy zimnym wietrze było bardzo wskazane.
na przełęczy rozpakowałam zachowaną na tę okazję ostatnia czekoladę. big wręczył nam jabłka. to było bardzo miłe z jego strony. tamtejsze jabłka są naprawdę super. radość z dotarcia na 5416 była nieopisana. zrobiliśmy to. pierwszy raz w życiu tak wysoko. :)
z thorong-la dotarlismy do muktinath. tam małe party w "bob marley hotel", wcześniej zwiedzanie światyń hinduistycznych i buddyjskich. po drodze z przełęczy przepiękne widoki, a w oddali , po drugiej stronie czarnej rzeki [kali gandaki] - dhaulagiri [8167m npm].
w muktinath spałyśmy w hotelu o tej samej nazwie. nareszcie mogłysmy wziąć ciepły prysznic, zrobić małe pranie i załadować baterrie wszystkich naszych aparatów do woli. po tamtej stronie przełęczy płaciłyśmy za ładowanie 50nrs/godzina, a tu mieliśmy gniazdka w pokoju.
From around annapurna - day 11
dzień 12. teraz już w dół. do koryta rzeki, potem jomsom i marpha. po drodze mijamy przepiekne, stare wsie. jomsom to prawie miasto... no, przynajmniej w tamtejszych warunkach: lotnisko z jednym pasem startowym, banki, sklepy, hoteliki... [tutaj w moich zdjęciach nastąpiła dziwna czarna dziura i z jomsom obrazków brak] zjedliśmy lunch i poszliśmy dalej.
w korycie rzeki kali gandaki wiatr wieje tak mocno, że myśli nie słychać. krajobraz dość monotonny, no może z wyjatkiem kwitnacych sadów jabłoni.marpha okazała się ciekawsza. jest tam buddyjska świątynia w której organizowane są spotkania lamów z całego świata. dużo fajnych sklepów z różnymi nepalskimi i tybetańskimi rzeczami, których nie spotkałam nigdzie wcześniej ani później. meczące stawało się jedynie nieustające nagabywanie sprzedawców[głównie kobiet] ... namaste, come inside... just looking...
najważniejsza jednak w marpha jest prawdziwa kawa. jedyna okazja napicia się takiej w ciągu całej wędrówki.
From around annapurna - day 12
kolejny dzień i marsz do gahsa [2010m npm] tego dnia maszerowalismy ponad 8godzin. sandra była bardzo niecierpliwa i zmęczona. wędrówka dość nużąca. po prawie dwóch tygodniach można mieć już trochę dosyć.
zauważyłam, że ze względu na wynajetego przez nas przewodnika moje decyzje ograniczają się do tego co zjem na obiad czy kolacje i w co się ubiorę, a najważniejsza nasza lektura to menu :)
w gahasa na drzewach dojrzałe cytryny, pola rzepaku. krowy większe niz np w muktinath. sama miejscowość wydaje się być wciśnięta miedzy zbocza gór.
From around annapurna - day 13
do ghasa jest włąśnie budowana nowa droga. przechodziliśmy więc przez plac budowy; wysadzanie skł, koparki. poza tym krajobraz dość ciekawy. szliśmy trochę w dolinie rzeki, ale juz jakieś 30m nad nią, potem zboczami górek. maszerowaliśmy dośc szybko, bo spieszyliśmy sie do gorących źródeł w tatopani.
niewątpliwie piękna okazała się wioska dana, w której piliśmy kawę pod drzewami mandarynek pełnymi owoców. podobno w dana jest katolicki kościół, ale uszedł mojej uwadze. za bardzo pochłonęła mnie roślinność [wiosna!!]
gorące źródła w tatopani to dwa wybetonowane baseny z ciepłą, wręcz gorąca wodą. niezbyt one piękne, ale przesiedziałam w nich ponad dwie godziny. odmoczyłam wszystkie przetarcia dłoni, niektóre jeszcze z hampi. było miło także towarzysko, gdyż znów nasza grupa z high camp spotkała się prawie w komlecie.
From around annapurna - day 14
sikha leży jakieś 800m wyżej niż tatopani. znów więc wędrówka w górę. ładnie tu, ale bez przesady. po obiedzie poszłam na spacer. trochę wyżej i lepsze widoki. na przeciw naszego hoteliku fajny sklep dla miejscowych. zaopatrzyłysmy się z sandrą w zapas kokosowych ciasteczek :)
zatrzymaliśmy się w "see you lodge". dołączyła też do nas dorotka z niemiec. 20lat. na trekingu była sama. jej towarzysz rozchorował się na samym początku. dorotka zrobiła sobie małe wakacje. przyjechała z indii, z okolic kalkuty, gdzie pracowała jako wolontariuszka w jezuickim ośrodku zdrowia. wykorzystywała w ten sposób rok przerwy miedzy liceum a studiami. niedługo rozpocznie studia medyczne.
From around annapurna - day 15
dzień 16. nareszcie widze to, o czym wcześniej tak duzo słyszałam. lasy rododendronowe. to tak jak nasze lasy jesienia tylko zamiast żółtych liści czerwono-różowe kwiaty. kwiaty są jadalne. wysysa się z nich sok. za to zapach w lesie pochodzi od niepozornych krzewów z małymi jasnofioletowymi kwiatkami.
w ghorepani najlepszy pod względem widoków jest "the sunny hotel". mają tam fajną, przeszkloną jadalnie. my niestety byliśmy w innym, a jest tam na co popatrzyć. :)
From around annapurna - day 16
przed śniadaniem wschód słońca na poon hill. wycieczka moim zdaniem obowiązkowa, chociaż póżniej też mieliśmy, może nawet lepsze widoki. start o 530, w ciemnościach. przydała się dobra czołówka. na wzgórze dotarłam jako jedna z pierwszych, po drodze mijając cały tłum ludzi. w czasie podziwiania widoków można się raczyć goracą czekoladą. pyszna, lecz droga.
marsz do tadapani to droga w górę i dół. dość może być męczący. mi się podobało :). pierwiosnki przy ścieżce przypominały mi, że w polsce też już powinna być wiosna.
w tadapani "edycja paulińska" kwitnace rododendrony i tęcza. w nocy spadające gwiazdy.
From annapurna 17
droga do ghanruk to droga raczej w dół. las tropikalny, kamienne stopnie. trzeba sie koncentrować i patrzyc pod nogi bardziej niż przy wychodzeniu w górę. nie ma czasu na podziwianie widoków. dużo tutaj turystów, którzy w większości udaja sie na krótsze wycieczki np. do poon hill.
ghandruk to duża i dość ładna miejscowość. jest tutaj muzeum rzemiosła artystycznego, aczkolwiek żeby je podziwiać wystarczy się lepiej rozejrzeć po wsi. w drodze minęliśmy też świątynie. kamienie z wymalowanymi znakami komunistów. praktycznie zniknęły wszystkie buddyjskie instalacje. trafiliśmy na wiec przedwyborczy. wieczorem zabawa trwała do późna. dal bhat podawany na imprezie był z mięsem i wódki lały się strumieniami. poszliśmy tam na chwilę popatrzyć, potańczyć. spróbowałam nepalskiej kawy na bimbrze. mocna, słodka, ale bardzo smaczna.
From annapurna 18
ostatni dzień naszej wędrówki. właściwie cały czas w dół. schodziliśmy w towarzystwie żołnierzy wracających z wiecu. zanim przekroczyliśmy rzekę udaliśmy się jeszcze na posiłek do miłej restauracji. ceny tutaj spadły wyraźnie, co nas ogromnie ucieszyło. do autobusu big prowadził nas jakimś dziwnym skrótem. w podróży wszyscy padli. autobus jechał krętymi drogami. kiedy dotarliśmy do pokhary byłam totalnie wyczerpana. znalazłyśmy z sandrą jakiś nocleg i poszłam na kawę do pierwszej z brzegu restauracji na dachu. nareszcie prawdziwe mleko i owoce do woli. po trzech prawie tygodniach bez łączności ze światem nie śpieszyłam się do internetu. oddychałam głęboko ciesząc się ze swego rodzaju wolności. nad jeziorem przechodziła burza.
From annapurna 19
tyle na teraz. oczywiście to bardzo skrócona relacja, nie zawiera nawet wszystkich najważniejszych dla mnie rzeczy. starałam się pisać możliwie krótko. dużo mówią zdjęcia - każde jest linkiem do albumu z danego dnia wędrówki. zapraszam do oglądania i oczywiście do odwiedzenia nepalu :).

linki:
strona z mapami - czk. | strona o trekkingu z 2000 roku. ciagle dość aktualna - ang. | strona z podróży podobnej do mojej - pl. | visiting nepal - ang. | moje nepalskie biuro podróży -ang | więcej moich zdjęć z nepalu: moja galeria

niedziela, 14 września 2008

akcji c.d.

kolejna niedziela w akcji. mam wiele innych pomysłów na weekend. najchętniej siedziałabym w górach albo u ciotki na wsi. sprawa wymaga poświęceń. spędziłam 8 godzin na rogu siennej i stolarskiej. na początku pomagał mi trochę grzegorz. wielkie mu za to dzięki. fajnie, że jeszcze komuś się chce.
dla odmiany było strasznie zimno. jeszcze nie zdążyłam oswoić się z taka temperaturą. wciągałam z szafy czapkę i rękawiczki. zapomniałam o ciepłych skarpetach, więc trochę przemarzłam.
na zdjęciach:
miejsce akcji; przerwa w lokalu - trzeba się trochę ogrzać, dziś za barem kinia; miejsce akcji; te dziewczyny podpisały listę; znów lokal, pod koniec dnia - laparty; ja, czyli anita w lokalowej toalecie po miło przepracowanej niedzieli :)

aaaa.... tak poza tym: wczoraj pierwszy raz biegałam po ponad miesiącu przerwy. noga niestety boli wciąż trochę, co jest tym gorsze, że pary mi nie brak i jestem gotowa na dość długie dystanse... :)

czwartek, 11 września 2008

annapurna circuit I

kilka uwag praktycznych - w oparciu o moje, rzecz jasna subiektywne doświadczenia.
annapurna circuit 29.02.2008.-.18.03.2008

nie mam porównania, więc nie będę się wypowiadać, który z popularnych trekingów jest najpiękniejszy. ten wokół annapurny należy zdecydowanie do najdłuższych.
trasa jest, moim zdaniem do przejścia przez każdego, średnio wysportowanego miłośnika gór. szlak prowadzi przez wioski, dolinami dwóch rzek: marsyangdi i kali gadnaki. mało tutaj stromych podejść, a jeśli już takie występują to przemierzanie ich ułatwiają stopnie lub ścieżka w formie zyg-zaka.
na całą wędrówkę należy przeznaczyć 16-20 dni. znam jednego człowieka który przebył ta drogę w 11 dni w trudniejszym kierunku [...muktinath - manang...], ale to japończyk, który był już przyzwyczajony do dużych wysokości, nie musiał się aklimatyzować.

szczepienia:
w nepalu nie są obowiązkowe żadne szczepienia. nikt nie sprawdza książeczki przy przekraczaniu granicy. szczepienia są jednak zalecane. powinno się o nich pomyśleć odpowiednio [2-3 miesiące] wcześniej. w krakowie wykonywane są one w centrum szczepień przy ul. prądnickiej 80 [szpital jana pawła II] nie potrzebne jest tu skierowanie. lekarz bada na miejscu. komplet moich szczepionek kosztował ok 700zł.

papiery:
polaków w nepalu obowiązuje wiza, którą wbijają nam do paszportu na granicy. musimy mieć przy sobie 3 zdjęcia. wiza kosztuje 30$ i jest ważna przez 3miesiace.
potrzebne jest też pozwolenie na trekking i bilet do parku narodowego. papiery te również wymagają zdjęć. można je wykupić tutaj.


przewodnik:
na trasie jest parę miejsc w których można się zagubić. poznałam kilka osób, którzy tak zrobili. droga jest jednak w większości całkiem dobrze oznaczona. szlak przez przełęcz wyznaczają dwumetrowe tyczki, które powinno być widać także spod śniegu. w większości wiosek są tabliczki kierujące do np. mannang i jakieś mapki. ostatecznie można kogoś zapytać o drogę. przewodnik organizuje noclegi, co może być istotne w szczycie sezonu, ale w marcu kwatery świeciły pustkami.

wynajęłam przewodnika przez nepalskie biuro podróży [w linkach]. w cenie były też noclegi i tragarz [jeden tragarz dla mnie i sandry]. oczywiście noclegi wraz z wyżywieniem przewodnika i tragarza zostały również opłacone przez nas - każda z nas dwóch zapłaciła za to 400$. biuro załatwiło nam tez wszystkie pozwolenia, co oszczędziło trochę czasu. big, nasz wynajęty przewodnik, opiekował się nami jak mógł. dbał o nasze jedzenie, dodatkowe koce, załatwiał nam dość fajne pokoje, czyste, z dobrym widokiem. jego angielski był jednak typowo nepalski. chciałam z nim więcej pogadać, dowiedzieć się czegoś na temat jego kraju - w gorącym, przedwyborczym okresie... trudno było. po drodze spotykaliśmy innych turystów z przewodnikami, których angielski był dużo lepszy. niektórzy nawet mówili w kilku językach [jednak to rzadkość].

tragarz:
im mniej masz na grzbiecie tym lepiej. na trasie nie jest potrzebnych zbyt wiele rzeczy. wszyscy śmierdzą tak samo. od czasu do czasu można się gdzieś zatrzymać na dłużej. pranie na słońcu schnie bardzo szybko…. tragarz jest na pewno wygodny, ale nie niezbędny. rozwiązaniem idealnym byłby tragarz-przewodnik, ale takiego nie spotkałam. wydaje mi się, ze przewodnicy się za bardzo cenią, a tragarze nie chcą, czy nie mogą ponosić odpowiedzialności... jeśli jednak bez tragarza, to plecak nie powinien ważyć więcej niż 10-12 kg. nadmiar rzeczy można zostawić w hotelowym depozycie w kathmandu czy pokharze.

samotnie:
trekking nie należy do specjalnie trudnych, lecz nocleg w pokoju dwuosobowym wychodzi taniej od osoby. poza tym: to góry, na pewno bezpieczniej jest mieć towarzystwo.

niebezpieczeństwa:
wycieczka jest dość długa, prowadzi przez wsie, na skraju cywilizacji. na większych wysokościach może wystąpić zagrożenie lawinowe, ale w czasie mojej wycieczki pokrywa śniegu była praktycznie bliska zero, więc dobrze jest sprawdzić warunki przed wyjazdem.
sądzę, że najbardziej trzeba uważać na wszystkie konsekwencje tak długiej wędrówki: dobrze się ubrać, baczyć na nogi, uważać przy przechodzeniu przez strumień... skręcona noga może być bardzo poważnym problemem, gdy do najbliższego samochodu jest parę dni drogi. wynajęcie kucyka nie jest tanie, nie mówiąc o helikopterze.
miałam w nepalu wrażenie, że turysta to świętość. mimo gorącej, przedwyborczej atmosfery, czułam że nikt mnie nie zrani, bo przecież oni z turystów żyją. oczywiście należało uważać i nie pchać się blisko np policjantów, którzy mogą być celem jakiś walk. sytuacja w nepalu w dalszym ciągu nie należy do stabilnych, ze względu na ich własne problemy polityczne jak i na sąsiedztwo z tybetem, ale moim zdaniem nie powinno się wyolbrzymiać problemu.
inna rzecz to zwykłe niebezpieczeństwa na które jest narażony turysta w każdym chyba miejscu na ziemi: złodzieje, naciągacze, żebracy.

choroba wysokościowa:
przed wyjazdem nasłuchałam się o chorobie wysokościowej. za namową znajomych zadzwoniłam do centrum chorób tropikalnych w gdyni, gdzie lekarz straszne mi rzeczy opowiadał. ostrzegał też przed malarią.
leki na chorobę wysokościową można dostać w manang [3500mnpm] jest tam tez codziennie organizowany wykład na ten temat. osoby uczulone na aspirynę nie mogą jednak brać tych leków.
w ramach aklimatyzacji należy zatrzymać się na jeden dzień [dwie noce] w manang [3500mnpm]. w czasie tego wolnego dnia polecam wycieczkę do punktu widokowego nad jeziorem lodowcowym [3800mnpm]. idąc z pisang do manang, przez wzgląd na wysokość lepsza jest górna droga: wychodzimy tu na 3670 i schodzimy na 3500 [manang].
w czasie trekkingu obserwowałam swojego rodzaju obsesje na punkcie choroby wysokościowej. im wyżej tym więcej się na ten temat mówiło. big, nasz przewodnik karmił czosnkiem sam siebie, a potem także sandrę i mnie. to zapewne poprawiło naszą odporność. jego zdaniem zdrowy, dorosły człowiek powinien sobie poradzić z 5400. ale tego nigdy nie można być pewnym. dlatego bardzo ważne jest to by obserwować jak się czujemy, żeby w porę podjąć odpowiednie kroki i jeśli to konieczne zejść niżej
jeśli chodzi o moje objawy, to gdzieś na 4400 bardzo rozbolał mnie tył głowy. podczas przerwy w thorung phedi napiłam się kawy z cukrem. pomogło. noc w high camp była właściwie bezsenna. było bardzo zimno. budziłam się co chwila, nie mogłam zasnąć, śniły mi się różne dziwne rzeczy. nie wiem czy to na skutek choroby wysokościowej [człowiek się budzi, z powodu braku tlenu] czy w wyniku zwyczajnego podniecenia, które ogrania ludzi przed ważnymi rzeczami. ja w takich wypadkach często spać nie mogę :)
więcej na temat choroby wysokościowej znajdziecie tutaj. tylko ostrożnie, bo po tym co tam piszą można nieźle się wystraszyć.

ciuchy:
proponuje przypatrzyć się zdjęciom. ubiór to kwestia bardzo subiektywna.
noce w górach były bardzo zimne. w dzień, kiedy świeciło słońce można było spacerować w podkoszulku.
miałam na sobie dobre, wypróbowane buty, ciepłe skarpety, jakieś zwykłe spodnie z indii, na górze koszulkę na ramiączkach [100%plastik], bezrękawnik z windstoperem kupiony w kathmandu - bardzo mi się przydał, polary, softshel. czapka, szalik i dobre rękawiczki są bardzo ważne. byłam bliska odmrożenia rąk, po godzinie marszu, kiedy wczesnym rankiem wyruszyliśmy z high camp.
większość nepalskich przewodników ubrana była w kurtki puchowe, jakieś puchowe bezrękawniki. zwykłe spodnie, dobre buty, czapki, rękawiczki.
sandra miała zwykłe buty sportowe nad kostkę, zwykłe ciuchy, czapkę. w kathmandu kupiła tylko rękawiczki i szal z wełny jaka.
dobrze jest mieć coś przeciwdeszczowego, ale w tym wypadku doskonale sprawdza się duża plastikowa torba na śmieci 50nrs/szt.
ważne też są okulary przeciwsłoneczne.

co zabrać:
ciepły śpiwór - nie polecam spania w pościeli na kwaterach. myślę, ze jest prana raz na rok. można ja wykorzystać jedynie jako dodatkowe przykrycie.
książka i dzienniczek – wieczorami nie ma specjalnie co robić.
czołówka - można czytać niezależnie od sąsiada w pokoju i dostaw prądu.
kremy z filtrem - jesteśmy blisko słońca w dość rzadkim powietrzu, można też spotkać śnieg :)
pojemnik na wodę - pitna woda ze stacji jest dużo tańsza, lecz nie butelkowana.
raczej warto jest mieć swój ręcznik
dobrze jest mieć czekoladę czy inne suche jedzenie, zwłaszcza, planujemy pokonać trasę w krótszym czasie. ceny rosną wraz z wysokością, batony, czekolada, ciasteczka są wszędzie dostępne ale w odpowiednio wygórowanych cenach. menu - raczej wegetariańskie, bogate w węglowodany. szczególna to dieta.
kiedy skończył się nasz zapas czekolady kupowałyśmy produkty lokalne: ciasteczka kokosowe. dużo tańsze. pomagały przetrwać zwłaszcza sandrze, gdyż dłuższy marsz ją nudził i męczył trochę, a ja i nasz tragarz nadawaliśmy często może zbyt duże tempo.
papier toaletowy - co tu dużo mówić, rzecz ta zawsze się przydaje. w wioskach wokół annapurny występuje niemal wyłącznie kucająca wersja toalety. wrzucanie papieru do kanalizacji jest zabronione. papier wyrzucamy do wiaderka na śmieci, które znajduje się w ubikacji. miejscowi zamiast papieru używają wody z kranu lub wiaderka. jeśli więc chcesz skorzystać z toalety i nie masz własnego papieru, upewnij się czy znajduje się w niej woda.
odświeżające chusteczki - dla wybitnych czyściochów. bywa, że rano występuje brak wody w kranach. woda prawdopodobnie zamarza. umyć się można zatem później w strumieniu, lub...
poza tym należy wziąć ze sobą standardowe rzeczy: apteczka, mydło itp.
pieniądze: miałam przy sobie 350$ w nepalskich rupiach. wystarczyło na moje jedzenie, ładowanie baterii, wodę, ciasteczka. nie kupowałam alkoholu, noclegi miałam zapłacone z góry. ceny jednak się zmieniają. ceny żywności na świecie raczej rosną. :(

jedzenie:
dal bhat set:[ryż, dal, czyli proteinki, curry, surówka, czasem pikle] - jesz tego do woli. nie wahaj się prosić o dokładkę. najwyższa cena[high camp] 300nrs – 5$.
pierwsza piekarnia w braga- 3200, po tygodniu marszu.
polecam chleb tybetański - cos między naleśnikiem a naszymi faworkami. dość smaczne, kaloryczne śniadanie.
w muktinath i marpha można się napić super bimbru z jabłek. dostępne jest też jakieś piwo ale nie próbowałam.
nie liczcie na prawdziwe mleko. prawdziwa kawa tylko w marpha, bardzo dobra, ale mleko w proszku.

woda:
kupujemy w stacji wody pitnej lub przegotowaną w miejscu noclegu. jeśli mamy własną butelkę to woda jest 2-3x tańsza. można tez stosować tabletki do odkażania wody. nie mogłam takich dostać przed wyjazdem w polsce, w kathmandu można je kupić w każdym większym sklepie spożywczym na thamelu [dzielnica turystyczna]


noclegi:

należy się upewnić czy cena zawiera podatek. podatek ten to ok.13%. może nas zaskoczyć. należy się targować, walczyć o lepszy pokój.

telefon, internet:
sieć komórkowa nie działa. można się łączyć przez sieć naziemną lub satelitarną. ceny rozmów czy internetu są rzecz jasna wysokie, jednak tego typu usługi nie były mi wcale potrzebne.

bankomaty, lotnisko:
bankomaty, banki znajdują się w jomsom. można tam tez zrealizować czeki podróżne.
jest tu lotnisko tj. jeden pas startowy. małe samoloty startują i lądują codziennie, co chwila przez cały poranek. bilet do cywilizacji ok. 60-100$

inne rady:
zamiast wozić kijki z polski polecam kupić je w czasie trekingu. bambusowe patyki są dużo lżejsze i moje kosztowały tylko 30nrs [0,5$] para. – kijki są fajne.
warto też przyjechać do kathmandu na parę dni przed trekingiem. wszystkie rzeczy potrzebne nam na trekkingu możemy kupić na miejscu w bardzo dobrej cenie. na thamelu jest bardzo dużo małych sklepów ze sprzętem i ubraniami w dobrych cenach – teraz i tak wszystko jest „made in china”…

linki: strona z mapami - czk. | strona o trekkingu z 2000 roku. ciagle dość aktualna - ang. | strona z podróży podobnej do mojej - pl. | visiting nepal - ang. | moje nepalskie biuro podróży -ang | moje zdjęcia z nepalu: moja galeria
szczerze mówiąc przed wyjazdem, nie miałam czasu na czytanie czegokolwiek. byłam zbyt pochłonieta pracą. robiłam wywiad wśród znajomych, którzy przeszli szlak wokół annapurny, ale nic mi nie powiedzieli. pojechałam kompletnie nieprzygotowana, bez żadnych wyobrażeń na jakikolwiek temat. nie miałam też wcześniej żadnego doświadczenia w trekingach.

jeszcze [2009-05-29]: troche wiadomości na temat trekingów, gór i przygotowań mozna znaleźć na stronie agencji wyprawowej pamir.pl. to rzeczy napisane przez lekarzy z centru chorób tropikalnych w gdynii - jeden taki ostro mnie nastraszył przed wyjazdem :). trudno te informacje tam znaleźć więc tu bezpośrednie linki:
problemy zdrowotne w warunkach wysokogórskich | problemy zdrowotne związane z działaniem niskiej temperatury | problemy zdrowotne związane z działaniem wysokiej temperatury
na stronie można też znaleźć propozycje trekingów z ich cenami. agencja jest laureatem kolosa. pewnie wiedzą co robią.