środa, 30 stycznia 2008

hampi - praktycznie

„lonely planet” pisze żeby dostać się tutaj z mumbaju [bombaju] pociągiem. moim zdaniem lepiej z dehli polecieć do bangalore a stamtąd codziennie jedzie autobus. nie ma problemów z kupieniem biletu autobusowego na ten sam dzień - najlepiej na dworcu, albo na dzień następny. pociąg trzeba rezerwować czasem i 5 dni przed planowaną podróżą.
jak pisałam w poprzednim wpisie: jechałam prawie pustym autobusem.
dobrze jest tez zadzwonić do rezerwacji autobusów wcześniej, żeby sprawdzić aktualny rozkład jazdy.
za bilet na autobus zapłaciłam 300rs., czas podroży: 8.5 godziny. trzęsie trochę, bez klimatyzacji, ale może być. całą drogę spałam.

tak naprawde wszystko zależy od tego, do którego miejsca w indiach docieramy najpierw. autobusy do hospet jeżdżą z bombaju [hospet -14km od hampi]. pociągi w indiach lubią się spóźniać i należy to uwzględnić planując przesiadki.

noce tutaj są zimne a w dzień straszny upał. myślę ze to już końcówka sezonu, może lepiej myśleć o przyjeździe tu na początku stycznia. za miesiąc już będzie po wszystkim.

hampi hampi

dojechałam. dziś rano. autobusem do hospet jechałam z pięcioma facetami. potem już tylko ja i kierowca. dobrze. wyspałam się. dworzec w bangalore nie należy do najmilszych…fajnie już tu być.
na koniec w bangalore zostałam obdarowana przez jednego krawca z "mojej" ulicy. zaprosił do swojego warsztatu [bo zaglądałam do niego bezczelnie] i obdarował: spodnie i koszula. byłam wcięta, każdy wokół chce wydusić ze mnie ostatni grosz... a tu... masz...
tutaj, tj. w hampi tez jeden chłopak okazał się niebywale pomocny. dziś jeszcze śpię w jakimś głupim hotelu, a jutro w bardzo miłym miejscu po drugiej stronie rzeki za 300rs noc. chyba tu trochę odpocznę; nie ma tyle motoriksz, są skały i woda i ruiny... jeśli z tym noclegiem jutro wszystko będzie ok., to zostanę tu do poniedziałku, a może wtorku. zwiedzanie ruin już dziś zaliczyłam wiec zostaną tylko skały i leżenie do góry brzuchem... jeszcze woda by się przydała w tej rzecze trochę boje się pływać.
białasów tutaj cale mnóstwo. raczej każdy zajęty swoimi sprawami. taki to chyba kurort z tego hampi.
śmieszne, bo na wielu knajpach, hotelikach i innych miejscach są napisy: recomended by lonely planet :) oh...
zwiedzając ruiny i świątynie poznałam za to fajnych hindusów, maja dzieci w moim wieku, ale miło się gadało o rożnych miejscach. zachęcali do zwiedzania madrasu, bo tam mieszkają. ja juz wcześniej słyszałam ze madras piękny jest. tym razem nie po drodze. następnym może :)
ach, życie na wakacjach.

wtorek, 29 stycznia 2008

plan hinduski

nie wiem co z tego wyjdzie, ale może uda sie tak:
hampi, badami, hubli [tylko przesiadka], mumbai [max. 5 dni], vadora [piękna świątynia ok 40km od tego miasta], ahmedabad [przsiadka max 2dni], udaipur, agra, delhi. może jeszcze chandigarh. 27luty do 27marzec - nepal.
wiem, że niewiele osób czyta tego bloga... ale może ktoś ma jakieś dobre rady, wie o pięknych rzeczach, które mogłabym spotkać na tej drodze, a może wie o jakiś miejscach do spania niedrogich czy ludziach gdzieś tam zagubionych?
byłabym wdzięczna za wszelkie informacje.
dziś jadę do hampi - autobusem. zarezerwowałam też tam nocleg, przez państwowe biuro turystyczne, wiec chyba zadziała. klasa ekonomiczna 500rs. mam nadzieje na miejscu znaleźć coś taniej. chce tam zostać max 5dni.
jak ta podroż autobusem spodoba mi sie, to myślę, że w ten sposób pokonam większość mojej dalszej drogi. autobusów nie trzeba rezerwować 5dni wcześniej. zobaczymy.
wczorajszy kryzys trochę minął. wieczorem w hotelu znalazłam w przewodniku tą miejscowość - badami, 6godzin z hospet, autobus chyba 3x dziennie... trochę mi to dodało otuchy.
tak naprawdę to ja dopiero teraz zaczynam studiować przewodnik po indiach. wcześniej nie miałam czasu [praca]
dzisiejszy dzień spędziłam w parku, nie robiąc nic prawie. niestety w parkach tez śmierdzi motoryzacja, ale jest trochę ciszej i można poczuć zapach kwiatków. da się wytrzymać.
zadziwiałam hindusów stojąc na rekach. :)
pisałam, czytałam. wakacje prawdziwe.
wczoraj, myślę, przygniotły mnie wszystkie lęki świata, moje obawy o siebie, obawy moich bliskich o mnie. ryzyko tej podroży. przygniotło mnie też to, że wydaje sie jakby tu, w indich prawa fizyki nie działały. wszystko jest tak inne. trochę mi to przypomina czasy komuny w polsce. tak łatwo było się odzwyczaić...

poniedziałek, 28 stycznia 2008

indie w bangalore

tutaj jest straszny smog. nie daje mu rady już. oddychać sie nie da... a podobno to takie zielone miasto... tylko, że w tych parkach prawie nic nie rośnie, wszystko jest suche i zakurzone. mój nos i gardło domagają sie szybkiego wyjazdu na wieś. nikt mi nie mówił, ze mam z sobą zabrać maskę tlenową.
mam już dość.
chwilowo indii mi wystarczy.
kryzys po 5 dniach.
wkurzają mnie ceny dla białych, ci wszyscy w motorikszach, którzy chcą zedrzeć ze mnie ostatnią rupię. gdyby nie ten smog i hałas to może dałabym radę, ale... na dodatek zwyczajnie zaczęłam tęsknić za domem. jak już pisałam wcześniej; tutaj dla mnie dzień to wieczność prawie.
czuje sie jakbym była poza polską już miesiąc co najmniej.
jutro jadę do tego hampi. nie wiem jak tam będzie. mają tam mieć wizytę jakiegoś premiera czy kogoś innego ważnego: przez trzy dni wszystko ma być zamknięte - od środy właśnie. ale dlaczego sprzedają mi bilet na autobus?
o wizycie oficjela wiem, bo zadzwoniłam w parę miejsc polecanych przez "lonely planet". w dwóch powiedzieli, ze nikogo nie przyjmują bo maja wizytę, w jednym, ze zobaczą a dwóch zaraz obok hampi, ze owszem.
nie wiem skąd "lonely planet" ma ceny [pokojów w hotelach], niby najnowszy przewodnik, wiec wszystko powinno być w miarę aktualne, ale okazuje sie ze wszystko jest 1.5-2x droższe... zobaczymy co będzie w środę rano.
mam fajnych rodziców. dzwonią, kochają, piszą :) bardzo sie ciesze. dzięki.
niebywały fart był chyba z tym mieszkaniem [pokojem, hotelem]. tj podoba mi sie tutaj. kiedy chodzę do tej całej "backpack area", gdzie spotykam na ulicy trochę białasów... tam jest tak niemiło. hindusi nagabują, czasem bardzo agresywnie...
tu: spaceruje sobie wieczorem, robię zdjęcia ludziom, budzi mnie wołanie do modlitwy z pobliskiego meczetu i dźwięk krosen do jedwabiu w budynku obok. robię ludziom zdjęcia a oni sie z tego cieszą. są bardzo mili. wchodzę czasem na podwórka ich domów. i tam też robie zdjęcia... postanowiłam używać jak najmniej flesza i robić wszystko w miarę szerokim kontem, tak jak lubię najbardziej. krosna sie ruszają, cóż... poruszone zdjęcie, złe warunki, ciemno...tak mi sie bardzo podoba. tutaj czuje sie jak taka miła nieznajoma. siadam w knajpie przy śniadaniu czy lanczu. ludzie są bardzo mili, uśmiechają sie. nie dają mi "białych" cen. :) czasem nawet czymś poczęstują [papryczki chili w ciście]. milo tak.

mowa obrazkow

zdjęcia: to bangalore i okolica, oraz trochę zdjęć z wycieczki. kościół św.patryka - byłam tam w niedziele: zawodzić, ale mszę niedzielną w stylu gospel też można usłyszeć... co kto lubi...
leząca krowa podskoczyła, gdy zrobiłam jej zdjęcie. obie się przestraszyłyśmy.
dziewczyna, która robi zdjęcie na zdjęciu, to hinduska o której pisałam poprzednio, pan obok to jej tata.
jogin w parku ćwiczył oddechy, tak jak mnie tego uczyła ewa w singapurze.
na dwóch zdjęciach jest kaplica katolicka w stylu tao :)
anita w podroży: w łazience mojego hotelowego pokoju. koszule i spodnie kupiłam przed wyjazdem na kilogramach ok. 2zl/sztuka - są idealne na ta podroż: koszula ma kieszenie., które się przydają na drobne pieniądze, bo grubsze trzeba mieć gdzieś osobno... duża ilość kieszeni w spodniach tez się przydaje; w jednej mam zawsze paszport.
chodzę w trochę brudnych ciuchach, ale tutaj jest taki syf wszędzie, ze szkoda mówić.
a hindusi tłuką kokosy - na każdej ulicy… niesamowite… muszą być bardzo bogaci…

niedziela, 27 stycznia 2008

wybaczcie

błędy w pisowni, niegramatyczność. kiedyś to może poprawie... [dziś 19.04.2008] tutaj internet działa fatalnie, chociaż balgamore to stolica it. indyjska dolina krzemowa... ale tu wszystko takie jest: monumentalne budowle i trędowaci na ulicy tuz obok...
trędowatych fotografować można, a pięknych budynków... nie pozwalają :)

jeszcze raz bardzo przepraszam.
na dodatek maja kiepskie monitory i oczy bolą.

indie indie

miało być o singapurze, ale tu za gorąco. może kiedyś.
zaczęłam poznawać ludzi: wczoraj, na wycieczce - dziewczyna, 24 lata, hinduska. uświadomiła mi parę spraw: np to, ze ryksiarze powinni włączać taksometr. nie robią tego bo jestem biała. zapytałam się człowieka w kafejce ile powinna kosztować riksza do kościoła [jest on chrześcijaninem, jak mi powiedział] podobno 15-20r. oczywiście ryksiarz nie włączył taksometru. dałam mu 20. tutaj trzeba mieć zawsze dużo drobnych przy sobie. hindus jak zobaczy za duży banknot chętnie by sobie go zabrał. często próbują zatrzymać resztę dla siebie albo nagle podbijają cena: np: wsiadam do rikszy jest 18, wysiadam, płacąc 100 i jest 80... takie tam małe. czasem nie mam do tego siły.
na szczęście spotykam tez miłych i w miarę uczciwych: tu, w kafejce, chyba tez w hotelu.
dziś po kościele przeszłam się tutejszą ulica handlowa. chłopak w sklepie postawił mi kawę, chociaż strasznie się broniłam przed kupieniem czegokolwiek. nic nie kupiłam. rozmawialiśmy o górach, ale nam się obu oczy zaświeciły... ech.. on jest z kaszmiru.
potem, w parku spotkałam holendra... niebywale ciekawa rozmowę mieliśmy. przegadaliśmy chyba 3godziny. bardzo głęboka to była rozmowa, taka jaka można odbyć z kimś przypadkowo poznanym... tylko dlaczego pierwszy biały z jakim gadam rozmawia ze mną o filozofii, zen, bogu, górach? a w parku wydawał się być totalnym palantem.
generalnie wszystkim poznanym tu ludziom i nieznajomym mowie, ze umówiłam się z przyjaciółmi na wspinanie w hampi. i ze mój chłopak tam będzie. tak jest lepiej. jestem tu by pobyć sobie trochę ze sobą, poznać nowych ludzi, ale nie mam ochoty na żadne romanse podróżne.
w hampi będę musiała wymyślić inny kit...

powoli przyzwyczajam się do tego tutaj. jeszcze boje się w niektórych sytuacjach. mam nadzieje, ze w pociągu będzie wszystko ok. potem mnie czeka jeszcze pociąg do mombaju. strasznie dużo lęków zostało wpakowanych we mnie przed wyjazdem w polsce... sama nie wiem.
myślcie o mnie.

ach, kupiłam mapę, jest lepsza niż ta, którą miałam. facet na ulicy chciał 200, w księgarni kosztowała 40 :), ale i tak z mapa czy bez orientacja tu jest bardzo trudna :)

piątek, 25 stycznia 2008

dopiero jestem drugi dzień w indiach, a wydaje sie to wieczność. czas dla mnie inaczej płynie.
kupiłam bilet do hampi, a właściwie hospet. 2230 wyjeżdżam. może pociąg się nie spóźni...kto wie.
w plecaku znalazłam bilet na pkp z olsztyna gdzieś tam... lipiec 1997. to była podróż od której się ta właśnie zaczęła. pojechaliśmy z kolega na mazury, na weekend i marzyliśmy o podróżowaniu wokół świata autostopem. śmieszne, ze ten bilet sie tu ze mną przyplątał.
byłam dziś w kościele katolickim, a nawet w dwóch. szukałam czegoś na niedziele. zabawne, jak zaspokojenie prostych, wydaje sie, potrzeb bywa czasem trudne. cieszę sie ze znalazłam kościół diecezjalny, gdzie msze są 3razy dziennie po angielsku. śpiewają tu naprawdę nieźle. w singapurze śpiewali okropnie, te wszystkie kultury nie mogły się tam zgrać. tutaj na mszy, to jakby czarny[murzyński] chór, tylko trochę delikatniej i jak na czarny chór przystało - równo!
tu, w kafejce internetowej maryjka niebieska - szamponowa, jak te co to u w.s. z lanckorony [tj. z chin!] i święty obrazek i lampka sie pali... ciekawe.
tęskno mi czasem.
nie wiem co sie dzieje w krakowie, to tak daleko. może to dobrze.
białasów tu jeszcze nie spotykam. tv nie oglądam, wiadomości nie czytam. pisze tylko bloga, robie zdjęcia, szlajam sie trochę po okolicy i zajadam pyszne wegetariańskie potrawy. ptasia grypa mnie wiec nie dotyczy. mam nadzieje, ze uda mi sie dotrzeć do dehli przed 27 lutego.
czy ktos moglby wyslac mi sms na moj tutejszy numer. nie wiem czy wszystko jest z nim ok. albo moze zadzwonic do mnie ze skype. czy dobry podałam?

stare - s'pore - foty

poniżej trochę zaległych fot: przygotowania do chińskiego nowego roku, indie w singapurze czyli święto thaipusam - zabronione w indiach, ewa i ja robimy zdjęcia, trochę autoreklamy, sklep z chińskimi dewocjonaliami... takie tam. jak będę miała trochę czasu to może napisze coś o singapurze, bo moje wrazenia zaczynaja się zamazywać.

foty - indie

zdjęcia: hindusi na lotnisku w singapurze, instrukcja czego nie można zabierać do samolotu - singapur, indian airlines - airbus a320- siedzenie przede mną[zdjęcie nieobrócone], mój pokój hotelowy, stanowy sad najwyższy [stanu karnataka, rzecz jasna] - sędziowie, kawiarnia - piękne dziedzińce tam mieli, dzieci, kobieta na balkonie sąsiadującym z moim pokojem, trochę architektury, facet w kiosku z prepaidami...