...
chyba nie jestem patriotką. w niedzielę, zamiast żegnać prezydencką parę w ich ostatniej drodze pojechałam w skały. gdzieś po 8rano przejechaliśmy przez dopięty prawie na ostatni guzik kraków, byle dalej na północ.
mirów. jura północna.
byłam tam już raz w zeszłym roku. nie wiedziałam jednak, że to teren prywatny i że należy zapisać się u sołtysa [!]. staram się szanować takie sprawy, jeśli tylko jestem ich świadoma. w skałach tłum. ciekawe ile osób zgłosiło się w sołectwie...
ciągle podoba mi się to miejsce, chociaż chłopcy narzekali na warunki wspinaczkowe a mój nastrój był wyjątkowo mało waleczny. bardzo mało wspinam się ostatnio. niewiele mam czasu na aktywność fizyczną [to bardzo źle]. niedziela była zatem bez ambicji, piątkowa, co i tak jest lepiej niż na początku zeszłego sezonu, gdy po kolorowych chwytach na panelu czwórka w skałach była dla mnie wyzwaniem :-). to się nazywa postęp.
mam nadzieję, że za tydzień, dwa wrócę do normalnego trybu aktywności i moja waleczność wzrośnie też.