środa, 8 października 2008

poszła baba do lekarza...

w ostatnim czasie co chwila dopada mnie jakaś kontuzja. właśnie w momencie, kiedy uprawianie rożnego rodzaju sportów sprawia mi super przyjemność... co chwila muszę zaczynać wszystko od początku. od nowa nabierać formy... czuje się jak syzyf...
wakacje w azji były dość długą przerwą w regularnych treningach. znajomi z sekcji wspinaczki poszli w między czasie bardzo do przodu. coś już zaczęłam nadrabiać, a tu bark się skręcił na rolkach... chwila normalnych treningów, wszystko zaczyna iść całkiem dobrze, a tu pies gryzie, równocześnie coś mi się stało ze stawem biodrowym. co chwila przerwa 2 tygodnie, teraz ponad miesiąc, bo pies nałożył się z biodrem. starość nie radość...

poszła baba do doktora. poszłam i ja. bez znajomości, normalnie.
na termin u ortopedy na modrzewiowej czekałam chyba miesiąc. nareszcie. wylądowałam u lekarza. zobaczył fotkę. jest dobrze. ale boli. zastrzyk. nie powiedział co mi chce dać i o nic nie zapytał. kazał iść do pielęgniarki. pytam tej zatem o co chodzi. wręczyła mi ulotkę. przynajmniej wiem co dostałam. myślę, ze mechanik samochodowy wkłada często więcej miłości w swoja pracę.
szczerze mówiąc byłam tam dość oszołomiona.
lekarz mi jeszcze powiedział, że w moim wieku powinnam dać sobie spokój ze sportami. oszołom totalny... a co mają zrobić ci ludzie koło 60, których często widzę na rolkach, biegających, pływających...

mam tylko nadzieję, ze w przyszłym tygodniu wrócę chociaż do biegania. strasznie za tym tęsknie. o wspinaniu nie wspominając.
na szczęście jest jeszcze rower.

Brak komentarzy: