poniedziałek, 8 czerwca 2009

what a day

dawno nie miałam tak dziwnego dnia.
wstałem wcześnie, by dokończyć jakieś rzeczy. o 9 byłam umówiona na budowie. pojechałam. jakieś 6km na rowerze. już prawie na miejscu uświadomiłam sobie, że nie wzięłam klucza do mieszkania. telefon do ekipy i po klucz... coś mi wieczorem mówiło, że może tak się stać :)

dziecko pani, z którą chciałam się dziś spotkać jest chore i pani była w pracy tylko chwilę. więc musiałam zmienić plany. wróciłam do komputera na parę godzin.

wieczorem miałam mieć trening i jeszcze planowaliśmy krótkie spotkanie ... wsiadłam na rower i pojechałam. zapomniałam zabrać telefon... naprawdę zdarza mi się to ledwie 2x w roku...
przyszłam, skasowałam karnet, rozgrzałam się... nikt więcej nie przyszedł. zrobiłam sobie autotrening. nadwerężyłam delikatnie bark. bark akurat może być efektem piątkowego zderzenia z drzwiami landrowera, które pan otworzył przed mym nosem, gdy próbowałam minąć go na drodze osiedlowej...

w komórce jakieś teksty i parę nieodebranych połączeń.

przeżyłam. przejechałam ponad 30km na rowerze. zrobiłam co miałam do zrobienia. powspinałam się. wróciłam cało do domu. padam na nos.

jutro będzie lepiej :)

Brak komentarzy: