w sobotę wróciłam. udało mi się zdążyć przed atakiem zimy na krakowskie lotnisko - wczoraj podobno niektóre samoloty nie lądowały :)
mieszkanie już odgruzowane - pracowałam do ostatniej chwili i zostawiłam istne pobojowisko. pralka ciągle pracuje. maile przeczesane. zwarta i gotowa przystąpiłam dziś rano do pracy.
dawno kraków nie wydawał mi się tak piękny. zima mi jeszcze nie przeszkadza. luksusowy, twardy sufit wysoko nad głową ciągle mnie zaskakuje. ostatnie 5 tygodni spędziłam w namiocie, nad którym zdecydowanie zbyt często wiało i lało. krople deszczu i wiatr ciągle huczą w mojej głowie. odgłosy miasta to zdecydowanie mniej decybeli. względna cisza, jaką zapewniają twarde ściany mojego mieszkania w dalszym ciągu wydaje się nienaturalna.
zaparzenie herbaty bez konieczności narażenia się na czynniki atmosferyczne jest nie lada luksusem, nie mówiąc o ciepłym prysznicu po tygodniach spędzonych w lesie. naprawdę dziwnie się czuję spacerując po moim suchym i ciepłym mieszkaniu w wyprostowanej pozycji homo sapiens.
usta spierzchnięte, skóra wysuszona. patrzę w lustro na moją nienaturalnie o tej porze roku opaloną i owianą twarz - to chyba niezła ochrona na nadchodzącą zimę :)
jeżeli chodzi o wspomnienia z wakacji - będę publikować, gdy tylko je trochę ogarnę. w tym tygodniu jednak praca jest na pierwszym miejscu :)