jeszcze link
środa, 28 lipca 2010
kiełkuję
od góry: soczewica, brokuły, rzodkiew. dodaję do prawie wszystkiego, podjadam w czasie pracy. bardzo dobre i zdrowe podobno też.
sobota, 24 lipca 2010
porażka
kulinarna beznadzieja: pomidory, ogórki kiszone, czosnek, cebula, jakieś zioła - razem mogą być całkiem okej sałatką. zmiksowałam to i ledwo mogłam zjeść. zimne, cierpkie... bee...
niektórzy mogą lubić podobne smaki.
ostatnio od mojego rumuńskiego szwagra otrzymałam do wypicia szklankę dziwnego napoju. był biały, mętny i zimny. smakował ohydnie. jak lekarstwo. szwagier nie doczekał mojego zachwytu. napój okazał się być białym barszczem z lodem i miodem [może z czymś jeszcze] - w jego kraju to podobno orzeźwiający przysmak, ale tam ludzie smak mają inny chyba. niektóre potrawy serwowane przez szwagra są całkiem dobre, lecz tym razem pudło.
no, ale ja wcale nie jestem lepsza :-)
ostatnio od mojego rumuńskiego szwagra otrzymałam do wypicia szklankę dziwnego napoju. był biały, mętny i zimny. smakował ohydnie. jak lekarstwo. szwagier nie doczekał mojego zachwytu. napój okazał się być białym barszczem z lodem i miodem [może z czymś jeszcze] - w jego kraju to podobno orzeźwiający przysmak, ale tam ludzie smak mają inny chyba. niektóre potrawy serwowane przez szwagra są całkiem dobre, lecz tym razem pudło.
no, ale ja wcale nie jestem lepsza :-)
wtorek, 20 lipca 2010
ekologia
piesek zjadł mi łopatkę do zamiatania. musiałam kupić komplet. łącznie z zupełnie niepotrzebną mi zmiotką. o ile wiem zakup łopatki solo jest możliwy, ale trzeba się za tym nachodzić. zmiotkę solo znaleźć jest łatwiej.
nie mam czasu na bieganie za łopatką solo. po co mi dwie zmiotki - nie wiem. zbędną dałam pieskowi na pożarcie. przynajmniej się do czegoś przydała :-)
trzy, dwa, jeden...
gdyby nie mirek z pawłem, nie wystartowałabym w tych zawodach. chłopcy się zapisali, zapisałam się i ja.
od ostatniego wtorku z lekkim przerażeniem przyglądałam się profilowi trasy. wcześniej zaliczyłam tylko jeden naprawdę górski trening [22km po gorcach]. moja krakowska trasa jest terenowa, ale raczej płaska :-/
od ostatniego wtorku z lekkim przerażeniem przyglądałam się profilowi trasy. wcześniej zaliczyłam tylko jeden naprawdę górski trening [22km po gorcach]. moja krakowska trasa jest terenowa, ale raczej płaska :-/
niespełna tydzień przed zawodami mały wypadek: w czasie treningu mój pies z pełnym impetem uderzył w moje kolano - biedna ochyda, szukała ratunku przed polującym na nią amstafem... stłuczone kolano boli trochę do dziś, ale to u mnie swego rodzaju norma.
zawody:
upał niemiłosierny. chłopcy mówią pij, to piłam - tak piłam, że po chwili dopadła mnie kolka i przelotna myśl, że może dać sobie spokój. na szczęście kolkę nauczyłam się obezwładniać w czasie moich joggingów.
start:
bardzo szybko zostałam gdzieś w tyle. z kolką nie da się biec zbyt szybko :-). może nawet przez jakiś czas biegłam w ostatniej dziesiątce. cel był jeden: dotrzeć na metę... i... oddychać, głęboko, z przepony, żeby kolka poszła sobie precz.
kolka poszła przy pierwszym wodopoju [po ok.4-5km] a ja zaczęłam wyprzedzać. i tak mi już zostało do mety. jeszcze gdzieś w połowie trasy zaczęło mnie boleć kolano [cały szlak na śnieżkę jest wybrukowany kostką granitową - beznadzieja dla kolan: twarde i nierówne podłoże - okropność].
rytm:
w czasie całego biegu myślałam tylko o jednym; nie dać się wybić z rytmu, cały czas biec, nawet zupełnie wolno. biec, nie przechodzić do marszu, bo szkoda na to energii. przyśpieszałam, gdy tylko miałam siłę, albo zobaczyłam jakieś plecy do wyprzedzenia, albo jakiś doping się zerwał... wszystko to w rytm oddechu, mojego oddechu.
satysfakcja:
jednak dałam się ponieść duchowi rywalizacji. dziewczyna - zwróciłam na nią uwagę jeszcze na starcie. ładna sylwetka, nieźle rozciągnięta. znikła mi z oczu zaraz na początku. dogoniłam ją gdzieś po 5km. przez chwilę biegłyśmy razem, wahadłowo, na jedynym na trasie zbiegu zostawiłam ją w tyle. na mecie podeszła do mnie i podała mi rękę. miłe. proste. pudło nie jest tu konieczne.
wbiegłam na śnieżkę. w ten sposób zaliczyłam najwyższą górę republiki czeskiej. biegać będę dalej, mam nadzieję, że coraz szybciej :-)
tutaj śnieżka widziana z karpacza [już po zawodach]. stąd - tam właśnie biegliśmy :-), pozostałe zdjęcia z mety znajdują się tu i tu. wyniki open i w kategoriach. [zajęłam 106 miejsce z czasem 1:51:28]
piątek, 16 lipca 2010
wody!!!
poniedziałek, 12 lipca 2010
uff... jak gorąco!
szef kuchni poleca koktajle: jogurt naturalny, owoce [borówki, kiwi, truskawki i inne], banan lub dwa zamiast cukru... pycha !!!
na obiad: chłodnik z bazylii, botwinki, ogórka lub pomidora. o tego może jakaś sałatka lekka, chłodna i przyjemna. w taką pogodę to nawet trawić się nie chce, nie mówiąc o żuciu i gryzieniu...
na obiad: chłodnik z bazylii, botwinki, ogórka lub pomidora. o tego może jakaś sałatka lekka, chłodna i przyjemna. w taką pogodę to nawet trawić się nie chce, nie mówiąc o żuciu i gryzieniu...
czwartek, 8 lipca 2010
kamieniołom
po powodzi zamienił się w staw. w najgłębszych miejscach jest pewnie ponad dwa metry wody. utonęła część słupów z ogrodzenia. kaczki mają teraz całkiem sporo miejsca do pływania. całość wygląda pięknie, może nawet bardziej magicznie niż zwykle... [i tylko ten skład pojemników do segregacji odpadów...]
sobota, 3 lipca 2010
w kółko
mała awaria: gorąco, kompresor, chciałam sobie zrobić dobrze i trach, ciach - nic mi się nie stało, ale jedno z dwóch kółek do wymiany. na szczęście mam dwa inne :-) [musiałam tylko je szybko złożyć, choć wymagają jeszcze dużo pracy i czasu...]
Subskrybuj:
Posty (Atom)