poniedziałek, 9 czerwca 2008

weekend w tatrach

o zaledwie dwóch godzinach snu [oj, praca...] wyruszyłam w sobotę wczesnym rankiem autobusem do zakopanego. miały być zachodnie, ale kolega doradził zawrat i "piatkę"... ponieważ na tatrach nie znam się kompletnie, a kolega, owszem, więc posłuchałam kolegi :)
było: zakopane, kuźnice, niebieskim przez królową kopę do murowańca. w murowańcu śniadanie: jajecznica i mleko, czarny staw gąsienicowy, przełęcz zawrat, dolina pięciu stawów, obiad, odpoczynek. w schronisku zostawiłam plecak i poszłam jeszcze na krótki spacer na świstówkę. noc na ławce przed schroniskiem. świeże powietrze, księżyc, gwiazdy... trochę padało, ale byłam pod daszkiem :). w niedzielę przez szpiglasową przełęcz, zahaczając o szpiglasowy wierch, w dół do morskiego oka i dalej do schroniska w rostoce na szarlotkę i potem do palenicy, złapać busa do zakopca. spacer po krupówkach i do domu. w krakowie chwile po 18.
było super.
pierwsze podejście, na halę gonsienicową to wiosna zupełna. w murowańcu spotkałam dwóch warszawiaków.[na zdjęciach] zaczęli coś ze mną gadać, że pójdą na zawrat... wymiękli chyba nieco, albo się mnie przestraszyli... zostawiłam ich przy zaśnieżonym czarnym stawie. na przełęcz wchodziłam sama, zimowym wejściem, w żlebie, po śniegu. szlak schodzony, śnieg ubity. nie miałam kijków ani czekana więc pomagałam sobie czasem łapkami... po drodze minęłam michalinę. ta miała kijki i raki, lecz...ja tak bardzo lubię biegać po górach... z zawratu zaliczyłam trochę zjazdów na czterech literach. warunki do tego były przednie. doskonała rynna, niezbyt duże nachylenie, powolny śnieg... w pięciu stawach świstak urządził koncert [zdjęcia], na drugi dzień, na drodze do morskiego znowu świstaki... noc na świeżym powietrzu... szkoda mówić. w schronisku spotkałam michalinę i sylwię [wszystkie trzy przybyłyśmy tą samą drogą z kuźnic, niezależnie, samotnie]. po śniadaniu zdecydowałyśmy się ruszyć razem przez szpiglasową. chyba z całej tej wycieczki najbardziej podobała mi się podejście pod ta przełęcz. trawers w śniegu, przez dość stromą ścianę, wspinaczka po łańcuchach. musiałam chwilę poczekać na górze na dziewczyny, ech to moje bieganie... zostawiłyśmy plecaki na przełęczy i poszłyśmy jeszcze na szpiglasowy wierch. widok super, chociaż część tatr tonęła w chmurach i mgłach. szlak od strony morskiego oka był już prawie bez śniegu. z michaliną rozstałam się w roztoce, z sylwią na dworcu pks w zakopanym...
ogromną przyjemność sprawił mi ten wyjazd.
trzy miesiące temu, kiedy chodziłam wokół annapurny, byłam otoczona górami, które są w większości nie-do-zdobycia. tu, w tatrach... kto wie... z himalajów wyjechałam pod koniec marca. myślę, że tam uzależniłam się od gór kompletnie. następna wyprawa w tatry pewnie za miesiąc. zobaczymy :)




Brak komentarzy: