ostatni weekend na openerze.
na festiwal dotarłam pod koniec pierwszego dnia. już po północy zalogowałam sie na polu. zdążyłam jeszcze na końcówkę koncertu
roisin murphy [chyba był fajny dosyć...] i na jakiś większy fragment
fujiya&miyagi - bardzo energetyczny. odpadło mi parę rzeczy, ale cóż... praca...
pierwszy raz byłam na tego typu festiwalu. nie bardzo wiedziałam jak to się je, nie bardzo tez znam te wszystkie kapele, więc drugiego dnia biegałam ze sceny na scenę chcąc zobaczyć jak najwięcej artystów...
szczególne wrażenie wywarł na mnie występ
loco star... z klawiszowcem, który gra równiez w dick4dick... bardzo fajnie im to poszło, a gościa lubię także za odważny wizerunek sceniczny i śmieszne ubranka :)
ach, no i jeszcze
jay-z. facet robi niezły show- trzeba mu przyznać...
trzeciego dnia już spokojniej - koncert bajzla - super. imponują mi artyści, którzy są w stanie solo przebić sie do słuchaczy. myślę, ze jest to szczególnie trudne w warunkach plenerowych, w biały dzień.
bajzel miał to szczęście, że grał zanim cokolwiek innego zaczęło się dziać. trzeba mu jednak przyznać, że ludzie go słuchali i nawet dość tłumnie.
[http://profile.myspace.com/index.cfm?fuseaction=user.viewprofile&friendID=150090841]potem koncerty na world stage. lubię taka muzykę więc sie nieźle bawiłam; tańcząc, skacząc...
byłam jeszcze na koncercie massive attack - głównie przez sentyment. och, dużo wspomnień...
jeśli chodzi o słuchanie muzyki; jestem zdecydowaną fanką kameralnych scen, małych klubów, gdzie publika prawie siedzi na artyście, gdzie dystans jest naprawdę niewielki, wszystko odrobinę nieformalne. duże imprezy plenerowe też maja swój urok, oprócz muzyki są jeszcze spacery ze sceny na scenę, piwo na trawie i inne... czekam jednak z niecierpliwością, kiedy będę mogła posłuchać chociaż niektórych z openerowych artystów w jakimś krakowskim klubie.