dziś pojechałam z wojtkiem posprzątać psiklatkę. mam jakiś dziwny sentyment do tego miejsca...
ludzie z
klubu wysokogórskiego i
naszych skał wycieli wcześniej większość chaszczy za pomocą pił spalinowych. naszym na dziś zadaniem było pozrzucać wszystko niżej i odgarnąć trochę ścieżki. było nas tylko dwoje więc niewiele zdziałaliśmy, jednak zawsze to coś.
wojtek pracował naprawdę dzielnie. pożyczył od właścicieli terenu różnego rodzaju narzędzia i działał. też się starałam, tj. robiłam co mogłam, ale jestem tylko słabą kobietą... :)
po północnej stronie skał leży całkiem świeży śnieg, z góry zwisają sople. pokazują kierunek działania grawitacji :)
właściciele terenu okazali się być bardzo miłymi ludźmi. prowadzą gospodarstwo agroturystyczne. magda jest artystką. pisze ikony... ech :) . marek na zdjęciu poniżej. pies śruba w leasingu [też na zdjęciu]... kompletnie zwariowany, bardzo zabawny. towarzyszył nam prawie nieprzerwanie. dość byłam zaskoczona gościnnością gospodarzy, i nie potrafiłam opanować mojej nagłej sztywności... zdarza się najlepszym. teraz mi trochę głupio, jedyna nadzieja, że nikt nie zauważył ;]
mój pierwszy w tym roku kontakt ze skałą. genialnie... cóż, chyba się zakochałam :)
jeszcze trochę fotek [moich i wojtka] >>