środa, 30 kwietnia 2008
wtorek, 29 kwietnia 2008
where is everybody?
też chce!
w piątek byłam na sztucznej ścianie. pierwszy raz po wakacjach. próbowałam się wspinać. beznadziejnie. wczoraj było już trochę lepiej. znów, jak w hampi ćwiczę przede wszystkim cierpliwość do siebie i do swojego ciała. 2,5miesiąca przerwy to dużo, dla kogoś kto wspina się ledwo pół roku. brak regularnych treningów w moim wypadku równa się spadek kondycji i wzrost wagi :)
damy radę. powoli.
poniedziałek, 28 kwietnia 2008
piątek, 25 kwietnia 2008
zakrzówek
bardzo lubię ta łąkę. chodzą tam sarny, bażanty, dziki... za to niezbyt wiele ludzi. łąka tworzy strefę buforową pomiędzy skałkami, a osiedlami. zrozumiałabym jeszcze częściową zabudowę tego terenu jakimiś domkami szeregowymi czy czymś podobnym - od strony ul. jacka.
jednak nie mogę się zgodzić na zabudowanie tego terenu, utworzenie z ulicy wyłom [to ta na zdjęciu] drogi przelotowej w stronę ruczaju, który stał się kolejną sypialnią krakowa z coraz większą gęstością zaludnienia. coś takiego na pewno będzie miało wpływ na cały teren skałek, zwierzęta, przyrodę...
stad mój udział w tym przedsięwzięciu.
dwa tygodnie temu zbieraliśmy podpisy na zakrzówku, osiedlu podwawelskim i pod kościołem dominikanów na stolarskiej. wszystko złożyliśmy do magistratu tydzień temu, w piątek 18 kwietnia. prezydent ma 21 dni na odpowiedź.
w dalszym ciągu polecam stronę internetową www.zielony.org.pl tam jest napisane, jak możecie pomóc, a także wytłumaczone bliżej co, jak i dlaczego.
niedziela, 20 kwietnia 2008
odnajdywanie
poprawiłam polskie znaki w moim blogu. przeczytałam przy okazji wszystko, co tam pisałam. nie oddaje to jednak mojej podróży.
w kończącym się tygodniu zaczęłam trochę pracować - jestem wolnym strzelcem, więc praca przychodzi do mnie powoli. załatwiłam parę spraw. zadomawiam się. ciągle nie wynajęłam mieszkania. wszystko, co do tej pory widziałam jest drogie i nie zachęca mnie do zamieszkania [duch miejsca]. jeszcze mam czas.
tymczasem zajmuję się zdjęciami moich realizacji, zdjęciami z wakacji. może uda mi się ruszyć niedługo z moją stroną internetową: anitakluska.com, przynajmniej w wersji beta.
powoli też dojrzewam do opublikowania jakiegoś podsumowania mojej podróży. jak już pisałam nie lubię pytania "jak było", byle jaka odpowiedź dewaluuje wspomnienia, które w sobie noszę, a to co mogę ewentualnie na ten temat powiedzieć potrzebuje jeszcze uleżeć się we mnie.
bardzo zatem proszę o cierpliwość.
czwartek, 17 kwietnia 2008
ciągle nie wiem, gdzie jestem
ostatnio mnie pytanie: jak było? sama jeszcze tego nie wiem.
wydaje mi się, ze przekroczyłam jakieś swoje wewnętrzne granice. granice są otwarte, można ruszyć w dalszą drogę. coś zapewne się we mnie zmieniło, ale za wcześnie o tym mówić.
na pewno podróż ta była dość mocno podszyta duchowością: indie, najwyższe góry świata... w plecaku biblia i koran... koran przeczytałam. dziwna to księga. biblię... nie mogłam jej nie zabrać skoro jestem chrześcijanką i podróżuje z koranem... koran został w samolocie w dubaju. w ostatni dzień w indiach kupiłam bhagavadgite po angielsku s.radhakrishnan. nie mam teraz czasu czytać.
zainteresowanym obiecuję, że zdjęcia z annapurny i bardziej zdystansowany opis całej wyprawy pojawią się tutaj wkrótce. powoli przeglądam materiał jaki przywiozłam. zastanawiam się czy nie zrobić z tego wystawy. może pokaz slajdów - dla znajomych - to zawsze dobra okazja do imprezy.
jeśli ktoś ma jakiś pomysł na miejsce wystawowe to proszę o kontakt :)
czwartek, 10 kwietnia 2008
zakrzówek
oto linki do sprawy:
http://www.zielony.org.pl/
http://www.bip.krakow.pl/?dok_id=12979&sub_dok_id=12979
wtorek, 8 kwietnia 2008
home, sweet home...
dziś szczęśliwie dobiłam do domu. jeszcze na dworcu centralnym spotkałam przyjaciela. podróż do krakowa upłynęła nam więc pod znakiem moich opowieści z indii i naszych krakowskich problemów z zakrzówkiem... kocham to miejsce zakrzówek, kraków...
jestem totalnie zmęczona. przesycona innością. z głową pełna wrażeń...
nigdzie ptaki nie śpiewają tak jak dziś....
nie ma takich zachodów słońca...
oczywiście blog będę jeszcze prowadzić. zobaczymy jak długo i w jakiej formie. na razie jestem bardzo zmęczona i przeziębiona... muszę sie najpierw zagnieździć, zakorzenić odrobinę... powoli, po nepalsku bistari... powoli można i na everest... i na koniec świata tez :)
piątek, 4 kwietnia 2008
do domu czas
dzięki wielkie monice, która przeglądnęła dla mnie ogłoszenia i oglądnęła parę mieszkań, rozmawiała z ludźmi, dzwoniła... och... nie spodziewałam się ze ktoś może tyle dla mnie zrobić.
całuje wszystkich. do zobaczenia... mam nadzieje niebawem.
indie to taka gra... strasznie to odrealnione. ciągle nie mogę się nadziwić. tylko jestem zmęczona indyjskimi facetami, którzy się lepią na każdym rogu, chcą być przyjaciółmi czy... trzeba być dla nich strasznie chamskim żeby się wreszcie odczepili. dla taksówkarzy niestety tez, i dla żebraków, chociaż dla tych ostatnich może lepiej jest mieć w kieszeni jakąś drobna monetę... to chyba jedyna rzecz jaka mnie tu zmęczyła... może jeszcze ilość decybeli na ulicach od rana do wieczora i smog okropny... teraz przydałyby się następne wakacje, gdzieś na polskiej wsi... wiosna, ptaszki... ech... czas do domu.
czwartek, 3 kwietnia 2008
delhi
znowu.
dziś udało mi się prawdziwie doświadczyć indyjskich kolei. pociąg z varanasi spóźnił się 5 godzin. miałam dojechać o
z przeziębieniem trochę lepiej, temperatura tu dziś trochę niższa [ok. 30 zamiast 36stopni]
z tutejszej prasy [popołudnie prasowe przy kawie]
"the hindu" oraz "the times of india":
w indiach brakuje lekarzy, dentystów i pielęgniarek. duża ich liczba emigruje do uk i stanow [skąd my to znamy]. tutaj jeden lekarz przypada na 10 000 potencjalnych pacjentów, podczas gdy w australii 249/10 000, w kanadzie 209, w uk
trzecia faza wyborów w stanie karnataka [stad zaczęłam moja przygodę w indiach] 10 maja.
100 pracowników call centre zatruło się lanczem [delhi, jankpuri]
w indyjskie armii jest pierwszy generał muzumanin z kaszmiru.
tyle.
plan na jutro: old delhi, red fort. jak zdążę to może jeszcze jakieś muzeum.
środa, 2 kwietnia 2008
do delhi
dziś byłam oglądać wschód słońca nad ganga. warto było wstać tak wcześnie... spokój, radość kapiących się, uśmiechnięte twarze, słońce, lodzie... bardzo miły spacer.
około 930 wracałam do mojego hotelu. przy głównej ulicy leżał człowiek. przepasany tylko kawałkiem jakiejś pomarańczowej tkaniny. otwarte oczy. wokół pełno much. ktoś obok zamiata, na ulicy normalny ruch... człowiek wyglądał jak ci tutejsi świeci ludzie, mistrzowie... być może przyjechał właśnie tu po śmierć. podobno tak właśnie niektórzy robią. chcą umrzeć w świętym miejscu na brzegach świętej rzeki... on umarł w świętym mieście na brzegu ruchliwej ulicy...
nie odważyłam się zrobić zdjęcia. po południu widziałam ciało zawinięte w płótno. policja, ludzie... takie indie.