wtorek, 8 kwietnia 2008

home, sweet home...

w sobotę późnym wieczorem przyjechałam do warszawy. porządnie przeziębiona. niedziele przespałam w pustym mieszkaniu przyjaciół na placu wilsona. nie miałam ochoty ogłaszać wszem i wobec swojej obecności. indie dostarczyły mi wystarczająco dużo wrażeń. nastąpił chwilowy przesyt.
dziś szczęśliwie dobiłam do domu. jeszcze na dworcu centralnym spotkałam przyjaciela. podróż do krakowa upłynęła nam więc pod znakiem moich opowieści z indii i naszych krakowskich problemów z zakrzówkiem... kocham to miejsce zakrzówek, kraków...
jestem totalnie zmęczona. przesycona innością. z głową pełna wrażeń...

nigdzie ptaki nie śpiewają tak jak dziś....
nie ma takich zachodów słońca...

oczywiście blog będę jeszcze prowadzić. zobaczymy jak długo i w jakiej formie. na razie jestem bardzo zmęczona i przeziębiona... muszę sie najpierw zagnieździć, zakorzenić odrobinę... powoli, po nepalsku bistari... powoli można i na everest... i na koniec świata tez :)

Brak komentarzy: