dopiero jestem drugi dzień w indiach, a wydaje sie to wieczność. czas dla mnie inaczej płynie.
kupiłam bilet do hampi, a właściwie hospet. 2230 wyjeżdżam. może pociąg się nie spóźni...kto wie.
w plecaku znalazłam bilet na pkp z olsztyna gdzieś tam... lipiec 1997. to była podróż od której się ta właśnie zaczęła. pojechaliśmy z kolega na mazury, na weekend i marzyliśmy o podróżowaniu wokół świata autostopem. śmieszne, ze ten bilet sie tu ze mną przyplątał.
byłam dziś w kościele katolickim, a nawet w dwóch. szukałam czegoś na niedziele. zabawne, jak zaspokojenie prostych, wydaje sie, potrzeb bywa czasem trudne. cieszę sie ze znalazłam kościół diecezjalny, gdzie msze są 3razy dziennie po angielsku. śpiewają tu naprawdę nieźle. w singapurze śpiewali okropnie, te wszystkie kultury nie mogły się tam zgrać. tutaj na mszy, to jakby czarny[murzyński] chór, tylko trochę delikatniej i jak na czarny chór przystało - równo!
tu, w kafejce internetowej maryjka niebieska - szamponowa, jak te co to u w.s. z lanckorony [tj. z chin!] i święty obrazek i lampka sie pali... ciekawe.
tęskno mi czasem.
nie wiem co sie dzieje w krakowie, to tak daleko. może to dobrze.
białasów tu jeszcze nie spotykam. tv nie oglądam, wiadomości nie czytam. pisze tylko bloga, robie zdjęcia, szlajam sie trochę po okolicy i zajadam pyszne wegetariańskie potrawy. ptasia grypa mnie wiec nie dotyczy. mam nadzieje, ze uda mi sie dotrzeć do dehli przed 27 lutego.
czy ktos moglby wyslac mi sms na moj tutejszy numer. nie wiem czy wszystko jest z nim ok. albo moze zadzwonic do mnie ze skype. czy dobry podałam?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz