jutro w trasę.
jakby cos to pytać o mnie hariego - z biura w nepalu [w linkach]. chyba nie zginę, nie? to wszystko, cala ta podroż to nic takiego. co chwila spotykam jakiś ludzi, którzy sa bardziej świrnięci ode mnie. teraz zagadałam się właśnie z dwoma australijczykami, którzy przemierzają azje na rowerach od 7 miesięcy. opowiadali o -17stopniachC w chinach, na rowerze... kto jeździ zima to wie. generalnie przechlapane. wiec ja na tym tle tylko taka se dziewczynka jestem, z butami do wspinania, która nic o tym wszystkim nie wie naprawdę. ale to nic nie znaczy. "normalnych" ludzi tez spotykam po drodze. w drodze jak w życiu, rożnie, różne miejsca, rożni ludzie.
do zdjęć dziś nie miałam głowy. skupiłam się na kupowaniu paru rzeczy, których wydaje mi się brakować. sama nie wiem. kiedy wyjeżdżałam z polski mój plecak ważył 19kg, kiedy leciałam tutaj 15. rzeczy nie są niezbędne - wystarcza pieniądze, karta kredytowa bogatego tatusia ;) ha ha ha... oh... zmęczona jestem. juz po 10 wieczorem. muszę się wyspać na jutro. startujemy o 7 rano.
chciałam jeszcze dziś zrobić tyle rzeczy... kupić, napisać wysłać jakieś kartki do polski... sama nie wiem. doba ma tylko 24 godziny. nawet na wakacjach. nie zobaczę wszystkich miast całych indii, nepalu... nie zanurzę się zbyt głęboko w klimat singapuru... ech.
czwartek, 28 lutego 2008
annapurna
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz